top of page
Zdjęcie autoraKinga Zaborowska

WAITRESS / Teatr Muzyczny ROMA w Warszawie

Zaktualizowano: 29 gru 2021

Siedzę sobie przy kominku, zajadam aromatyczny jabłecznik, popijam ciepłą herbatę, a w Warszawie właśnie kończy się setne przedstawienie musicalu WAITRESS - to chyba doskonały moment, żeby napisać kilka słów o tym prostym przepisie na szczęście, czyż nie?


Wszystko zaczęło się w 2007 roku, kiedy na ekrany kin wszedł lekki komediodramat obyczajowy, o lekkim zabarwieniu romantycznym WAITRESS. Chociaż film powstał w 2007 roku, to oglądając go ma się skojarzenia z filmami telewizyjnymi lat dziewięćdziesiątych, co dla jednych może być wadą, ale dla innych cechą budzącą miły sentyment. To, co jednak bardzo ważne to to, że napisana i wyreżyserowana przez Adrienne Shelly komedia spotkała się z bardzo pozytywnym przyjęciem widzów. Głównie chyba dlatego, że w sposób dosyć niekonwencjonalny, lekki i pozbawiony moralizatorskiego tonu opowiada historię kobiet w świecie mężczyzn, kobiet z prowincji, które marzą o spełnieniu i miłości, a których sytuacja zmusza do podejmowania czasami niekoniecznie chwalebnych rozwiązań.


Główna bohaterką jest Jenna, kelnerka w małej amerykańskiej jadłodajni, a przy okazji twórczyni wybitnych tart. Jest także żoną - żoną męża, który stosuje wobec niej przemoc fizyczną, psychiczna i emocjonalną. A na dokładkę w wyniku - nazwijmy to po imieniu, bo nawet w 2007 nikt nie miał na to odwagi - małżeńskiego gwałtu, Jenna zachodzi w ciążę. Z jednej strony nie chce dziecka, z drugiej nie chce aborcji, a z trzeciej strony w Jej życiu pojawia się przystojny doktor Pomatter, który wniesie w życie Jenny sporo pewności siebie, choć nie bez znaczenia jest tu także spora dawka seksu w tym niezwykłym dosyć romansie. A obok tej pary są jeszcze przyjaciółki Jenny - Becky i Dawn - jedna uwięziona w związku z niedołężnym starcem, rozdarta pomiędzy potrzebą bycia kochaną i pożądaną, a poczuciem obowiązku wobec męża, druga samotna i desperacko szukająca miłości. Ten niezwykle kobiecy film mówi głośno o potrzebie emancypacji, o sile kobiet, ale także o ich bezsilności wobec nie tylko mężczyzn, ale ogólnego systemu postrzegania kobiety, jako tej, która decydować o sobie nie może i nie powinna. To jest tez egzamin dla widza, czy potrafi obejrzeć „𝘒𝘦𝘭𝘯𝘦𝘳𝘬𝘦” bez oceniania bohaterek, bez doszukiwania się grzechu, błędu, etycznej niepoprawności.


Musical WAITRESS powstał w 2015 roku i tutaj również za libretto , muzykę i teksty odpowiedzialne były twórczynie - Jessie Nelson oraz Sara Bareilles. Kobiety, bo - wydaje się - tylko kobiety były w stanie w pełni pojąć wagę tego przedsięwzięcia. Najpierw „𝘒𝘦𝘭𝘯𝘦𝘳𝘬𝘢” pojawiła się w Cambridge, a dopiero po sukcesie lokalnym, ruszyła na podbój Broadwayu. Spektakl zszedł z afisza dopiero po pięciu latach wystawiania, zbierał niezwykle dobre recenzje, a amerykański sukces przełożył się na podbój West Endu, bo w 2019 roku WAITRESS zawitał w Londynie, gdzie grany był aż do ostatniego dnia przed ogólnoświatowym lockdownem.


W tym miejscu muszę przyznać, że nie byłam wielką fanką muzyki z tego spektaklu, więc nie czułam potrzeby obejrzenia go na Broadwayu, czy na West Endzie chociaż miałam okazję (𝘮𝘢𝘭𝘺 𝘴𝘱𝘰𝘪𝘭𝘦𝘳: 𝘵𝘦𝘳𝘢𝘻 𝘵𝘳𝘰𝘤𝘩𝘦 𝘻𝘢𝘭𝘶𝘫𝘦…). Dopiero adaptacja Teatr Muzyczny ROMA skusiła mnie na tyle, by tego wypieku spróbować. Odrzucały mnie kolory różowy i niebieski (pierwszego nie znoszę wręcz obsesyjnie!), ale przekonały mnie - starego łasucha - kolorowe i kuszące ogromnie ciasta, będące nieodzownym elementem promocji musicalu. Warto tutaj zaznaczyć, że wypiekanie tart jest w WAITRESS tak samo ważne, jak cała reszta fabuły, tarty są pełnoprawnymi bohaterkami tej opowieści. Ba! One niejako ją piszą. I faktycznie piszą ją wspaniale.


Adaptacja Romy jest kolorowa, urzeka autentycznością, bawi, a jednocześnie nie zatraca ani szczypty z przesłania. Urocza scenografia i ciekawa choreografia, a także doskonałe głosy ( Agnieszka Przekupień, Ewa Kłosowicz, Izabela Bujniewicz, Paweł Mielewczyk, Przemysław Redkowski, Marcin Franc, Wiktor Korzeniowski) nadają spektaklowi broadwayowski sznyt. I niech Was nie zwiedzie lukier i cukrowa posypka, bo to spektakl o trudnych wyborach, o walce o swoje prawa, o niejednoznacznych moralnie decyzjach i o wolności.

Czytałam komentarze, że to „afirmacja zdrady małżeńskiej”, że „Hamburgeryzacja (co??) musicalu”, bo ktoś się nie bał i pokazał sceny przemocy w małżeństwie, a to takie niekulturalne jest przecież. I wiecie co? Myślę sobie, że to jest najlepszy dowód na to, że takie musicale są potrzebne. Potrzebne po to, by też i lekką formą teatralną postarać się podkopać ten stały, działający od wieków (nie)porządek świata, w którym kobieta jest tylko służącą.


* * *

Ale, żeby nie kończyć tak gorzko, mam dla Was przepis na pyszną wegańską tartę „𝘈 𝘮𝘰𝘻𝘦 𝘵𝘰 𝘫𝘦𝘥𝘯𝘢𝘬 𝘈𝘥𝘢𝘮 𝘶𝘬𝘳𝘢𝘥𝘭 𝘫𝘢𝘣𝘭𝘬𝘰?”


Składniki: - 3 szklanki mąki - 1 -1,5 szklanki cukru - kostka margaryny wegańskiej - 2 niewielkie banany - łyżeczka proszku do pieczenia - 1 kg jabłek - 100g rodzynek - 50g orzechów włoskich mocno rozdrobnionych - cynamon - 150 ml aquafaby - 1/2 - 3/4 szklanki cukru pudru

Przygotowanie: Mąkę przesiewamy na stolnicę. Dodajemy szklankę cukru i proszek do pieczenia. W sypkich składnikach robimy wgłębienie. Dodajemy poszatkowane masło, banany i wyrabiamy ciasto. Wyrobione dzielimy na kilka części, które zamrażamy. Kiedy ciasto się mrozi przygotowujemy jabłka czyli je obieramy, wycinamy środki i kroimy na "płatki". Blachę natłuszczamy i wysypujemy bułką tartą. Na jej dno ściaramy na tarce ciasto. Oczywiście można zamrozić jedynie kawałek przeznaczony na dekorację, a resztą po prostu wyłożyć na blachę i ponakłuwać, ja jednak wolę się trochę pomęczyć, bo dzięki temu ciasto jest delikatniejsze, bardziej puszyste. Na cieście układamy cieniutko poszatkowane jabłka (można je również zetrzeć drobno na tarce), dodajemy orzechy i rodzynki, a na wierzch sypiemy cynamon (tyle, by pokrył wszystkie jabłka). Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 200'C na ok 30 minut. Po upływie tego czasu wyciągamy tartę i układamy na wierzchu bezę z aquafaby ubitej z cukrem pudrem. Na bezę ścieramy na drobnej tarce resztę mrożonego ciasta. Wkładamy z powrotem do piekarnika na ok 10 minut. Świeżo wyjętą szarlotkę można podać z kulką wegańskich lodów waniliowych, odrobiną likieru lub sosu czekoladowego.


Smacznego!




28 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page