top of page
Zdjęcie autoraKinga Zaborowska

QUO VADIS

▪️ Jesienią na ekranach kin – i światowych i polskich - zawitała druga część filmu „Joker” z Joaquinem Phoenixem. Pomimo tego, że niemal od momentu ogłoszenia powstania kontynuacji mówiono, że będzie to film z pogranicza gatunków zahaczający również o musical – po premierze widzowie doznali olśnienia i odkryli, że w filmie tym śpiewają, a – co gorsza – również tańczą. Prawdopodobnie dwa lata przygotowywania widowni na tego typu zabieg artystyczny było jednak okresem za krótkim – zaskoczeniom nie było końca.


▪️ Podobnie sytuacja się ma z musicalową adaptacją sienkiewiczowskiego dzieła „Quo Vadis”, która to adaptacja premierowała w połowie września na deskach Teatru Muzycznego w Gdyni.

Na nic zdały się miesiące przygotowań musicalowego świata (choć czasem kusi mnie użycie słowa „półświatek”, bo pióra, blichtr i sztuczne uśmiechy skrywają jego mroczną stronę…) na kolejną produkcję nietuzinkowego reżysera, jakim jest Wojciech Kościelniak. Najwyraźniej niewystarczająca była kampania mająca przygotować widzów na obraz, który – choć bazuje na konkretnym tytule – będzie go malował na nowo, szarpał, mielił i sklejał, bo prawdziwa sztuka rzadko bywa odtwórcza. Na widowni i tak znaleźli się ludzie, którzy oczekiwali bohaterów pomykających w prześcieradłach i sandałach, bo hurr durr Sienkiewicz, Chrześcijanie, a świętości się nie tyka.

A już na pewno – w mniemaniu niektórych – nie wolno z tych świętości robić kabaretu. Co to, to nie. Ach, jak bardzo się mili moi mylicie…


▪️ Choć w czasach szkolnych należałam do grupy uczniów, którzy każdego roku mogli pochwalić się czerwonym paskiem na świadectwie i dla których język polski, historia literatury oraz wielostronicowe wypracowania stanowiły – owszem – wyzwania, ale z gatunku tych ekscytujących, to moja postawa wzorowego ucznia kończyła się wraz z pojawieniem się Henryka Sienkiewicza. Uściślając – jego dzieł, gdyż sam Henryk w moich czasach szkolnych prowadził już od dawna dialog ze Stwórcą…


▪️ Powieści Sienkiewicza były dla mnie nie do przejścia, choć w moim domu jego trylogia otoczona była jakimś przekazywanym z dziada pradziada kultem (dość powiedzieć, że moja osobista rodzicielka i jej bracia wszyscy ponazywani zostali, jak bohaterowie „Potopu”…).


▪️ „Quo Vadis” mnie ominęło, a dokładniej to ja je ominęłam szerokim łukiem, uzupełniając wiedzę tyle o ile jakimiś dostępnymi w bibliotekach streszczeniami i podpierając się wiedzą, jaką wyssałam z mlekiem matki. Kto by zatem pomyślał, że po kilku dekadach wyjdę z adaptacji tego dzieła absolutnie zakochana (nie tylko w Kubie Brucheiserze…) i wypełniona pragnieniem oglądania tego wielokrotnie. A biletów brak…


▪️ Opisanie fabuły w kilku zdaniach wydaje się być niemożliwe, bo „Quo Vadis” to wielowątkowa, niezwykle złożona, skomplikowana epopeja zaglądająca w zakamarki nie tylko ruin starożytnego Rzymu, ale także umysłów ludzi stojących na skraju epok i na tym skraju balansujących w oczekiwaniu na rozwiązanie.

Co ich czeka? Upadek w przepaść, czy lot ku świetlanej przyszłości.


▪️ Na styku hedonistycznej kultury rzymskich patrycjuszy i wyznawców nowej religii monoteistycznej tarcia są coraz mocniejsze. Imperium się

chwieje, a słowa chrześcijańskich proroków coraz bardziej słyszalne. W tym tyglu wzajemnej nienawiści, przemocy i strachu rodzi się miłość. Miłość skażona agresją, wyzyskiem i gwałtem, ale silna wiarą i nadzieją.


▪️ Przyznam szczerze, że wątek relacji Ligii, chrześcijanki,córki wodza Ligów, która trafia do Rzymu, jako zakładniczka, ale żyje w nim nie jako niewolnica, ale wolny człowiek, z Winicjuszem – totalnym przemocowcem, mężczyzną, który miłość chce wydzierać siłą, jest dla mnie nie do obronienia. Rozumiem oczywiście założenia i symbolikę tej historii – przemoc zwalczona miłością, wiara, która nawraca, miłosierdzie, które wypełnia serca złych ludzi i wydobywa z nich dobro. A również Ligia i jej lud utożsamiany z Prasłowianami. Niemniej jednak jest we mnie ogromny bunt przeciwko takiemu przedstawianiu kobiet, wykorzystywaniu ich, jako takich właśnie symboli, odzieraniu z honoru, siły i własnego zdania dla uargumentowania jakiejś – choćby najbardziej wzniosłej - idei. Tym bardziej gotuje się we mnie krew, kiedy tą ideą jest religia, co do której wzniosłości i wierności ideałom można mieć wiele zastrzeżeń. I kiedy tak buzuje we mnie ten bunt feministyczny, który każe podważać związek bohaterów, kiedy poczuwam się w obowiązku podkreślić, że jest to nic innego, jak wyraz głębokiego zakorzenienia patriarchatu – w głowie pojawia mi się wysoce niestosowna, ale jednak silna myśl, że najwyraźniej każda epoka musi mieć swoje „365 dni” i tego nieszczęsnego Massimo, który jest spełnieniem najgorszych koszmarów, ale jak się okazuje również i najgłębszych fantazji.


▪️ Poza tą – poniekąd oczywistą – męska perspektywą na relacje (bo poza tym głównym wątkiem mamy tu jeszcze cały korowód patologicznych związków, które z jednej strony być może odzwierciedlają opisywane przez Sienkiewicza czasy, ale przede wszystkim są niezaprzeczalnym odbiciem jego czasów i sposobu postrzegania świata przez mężczyzn), autor daje nam – a dokładniej rzecz biorąc twórcom musicalowej adaptacji – potężne narzędzie do stworzenia uniwersalnej opowieści o świecie i historii, która – niestety – lubi się powtarzać. O Fortunie, która kołem się toczy, bo czy to Rzym, czy Berlin, czy może Gdynia – w mikro i makroskali imperia upadają tylko po to, by zastępowały je inne.


▪️ Kiedy spojrzy się na „Quo Vadis” nie jako na wycinek historii starożytnego Rzymu (co w czasach, kiedy powieść powstawała miało zapewne ogromne znaczenie, bo dzieło to miało na celu wynieść na piedestał religię, która w tamtym momencie stanowiła jedyną ostoję dla ludzi), ale właśnie, jak na wycinek historii generalnie, historii, która charakteryzuje się powtarzalnością, to wtedy umiejscowienie musicalu Kościelniaka w Berlinie lat 20-tych, 30-tych nie będzie dla nas już tak kontrowersyjne. Analogie wydają się aż nazbyt oczywiste. Swastyki przecież mają swoje miejsce w każdej z tych epok.


▪️ Kościelniak właśnie to robi: rozkłada na czynniki pierwsze i analizuje słynną powieść. Choć pozostaje wierny literackiemu pierwowzorowi na poziomie języka (w spektaklu usłyszeć można dosłowne cytaty z powieści)  – nadaje jej zupełnie nową formę, filtruje przez bliższe współczesnemu widzowi doznania. A, że przy tym wszystkim mamy do czynienia z musicalem to otrzymujemy kanonadę bodźców atakującą i aktywującą świadomość, podświadomość i ego. Jest w tym moc.


▪️ Muzyka Mariusza Obijalskiego napisana do tego musicalu pięknie uzupełnia wizję reżysera. Ona nie przenosi nas do Rzymu tylko gra na emocjach

nutami znacznie bardziej rozrywkowymi. W końcu to musical - musi być rewia i utwory zbiorowe. Z drugiej strony gdzie trzeba tam nas uspokaja, wprowadza w trans, a w innych momentach zabiera na ucztę, czy do cyrku. To jest też w jakimś stopniu filmowa muzyka, bo kiedy nie prowadzi nas za rękę po Koloseum w musicalowym stylu to pozostaje w tle i rozpoczyna swoją pracę nad naszą podświadomością. Ja się jej poddałam całkowicie i – co rzadko mi się zdarza – czekam na płytę bardzo.


▪️ Jeśli chodzi o taniec to ten spektakl wygrywa niezwykłą synchronizacją w dużych, grupowych choreografiach. To po prostu robi wrażenie, kiedy na scenie mamy kilkadziesiąt osób, czuje się klimat klasycznych musicali i ducha Boba Fosse. Mateusz Pietrzak (autor choreografii) także doskonale

poradził sobie z oddaniem charakterów poszczególnych postaci, bo choreografie grupowe to jedno, ale przeniesienie na ruch sceniczny, taniec indywidualnych cech bohaterów to wyższy poziom i on tutaj jest osiągnięty. Wydaje się, że w tej gigantycznej machinie żaden gest nie jest przypadkowy, a jednocześnie wszystko dzieje się naturalnie, można by rzec z lekkością, gdyby nie świadomość ogromu pracy, jaka włożona jest w każdy krok.


▪️ Najnowsza produkcja Teatru Muzycznego w Gdyni jest imponująca. Niesamowita scenografia autorstwa Mariusza Napierały, która jest połączeniem potężnych arkad rzymskiego Koloseum ze światłami i duszną atmosferą berlińskich klubów zachwyca. Wielorakie sposoby na wykorzystanie ruchów tej sceny, prześwitów, zasłon ciężkie są do opisania, bo mam wrażenie, że to trochę, jakby opisywać dzieła wielkich mistrzów malarstwa czy architektury – ich moc ukryta jest przecież w emocjach, jakie wywołują, a nie w słowach, które próbowałyby je opisać. Całości dopełniają fantastyczne kostiumy projektu Anny Adamek i Martyny Kander.


▪️ Inscenizacja gdyńska jest ogromnie plastyczna. Dużo tutaj rozwiązań charakterystycznych dla kina, wiele scen ma w sobie tę potęgę

wielkiego ekranu, jak chociażby scena z turem, która moim zdaniem wymyślona jest fenomenalnie, bo nie próbuje działać stricte filmowym slow motion w sposób sztuczny, udając ten efekt, ale budzi dokładnie takie emocje. Tur wtacza się na scenę i – choć wszyscy (nawet ja) wiedzą, co tu się zdarzy – napięcie jest ogromne, ale zamiast dzikości i szaleństwa jest tutaj potęga wyrażona nie tyle spokojem, co wstrzymaniem oddechu.

Kolejną taką sceną albo raczej konfiguracją scen ilustracyjnych jest moment piosenki Akte. Po całej scenie i proscenium rozsiane są grupki bohaterów odgrywających swoje małe scenki po pierwsze wielokrotnie w zapętleniu, po drugie z zastosowaniem efektu, który kojarzy się z taśmami VHS, kiedy można było dane momenty cofnąć na podglądzie.


▪️ Z drugiej strony ta inscenizacja nie udaje filmu, nie stara się być na wskroś dosłowna. Roi się tutaj od metafor i rozwiązań symbolicznych. Oszałamiające wrażenie robi scena z lwem, szokują, a jednocześnie dopełniają konwencji rozświetlone krzyże, na których giną Chrześcijanie. Rewia przemocy trwa.


▪️ Musical „Quo Vadis” Wojciecha Kościelniaka to korowód doskonałych kreacji aktorskich. Na scenie roi się od talentów, bo cała kilkudziesięcioosobowa obsada, każdy plan reprezentuje światowy poziom.


▪️ Jakub Brucheiser jest doskonałym Winicjuszem. Bezbłędnie radzi sobie aktorsko z przemianą (a raczej wieloma przemianami) swojego bohatera, z jego rozedrganiem emocjonalnym, z jego wewnętrzną walką. Przeraża, ale i fascynuje, odrzuca, ale też ogromnie pociąga. Jest to przy tym świetny wokalnie. Bardzo proszę o więcej tego aktora na polskich scenach.


▪️ W roli delikatnej i olśniewającej urodą Ligii Brucheiserowi partneruje Julia Duchniewicz, którą możecie kojarzyć z innych produkcji Teatru Muzycznego w Gdyni, aczkolwiek to „Quo Vadis” jest jej pierwszą tak dużą rolą. Trochę zatem szkoda, że ta bardzo zdolna młoda aktorka musicalowa musi – w roli będącej pod wieloma względami zapewne przełomową dla jej kariery – zderzyć się z tak nudną postacią, bo Ligia u Sienkiewicza to „piękna dziewica” – koniec charakterystyki postaci. Faktem jest, że pomiędzy Ligia a Winicjuszem jest wyczuwalna chemia, a Kościelniak widocznie dwoi się i troi by nadać jej osobowości, ale musiałby chyba zupełnie na nowo napisać powieść, by wydrzeć to dziewczę szponom nijakości. Całe szczęście jest to musical i wokalnie Duchniewicz może już pokazać znacznie więcej. Wydaje się po prostu, że za dużo w niej wszechstronnego talentu dla tak wszechstronnie obojętnej bohaterki.


▪️ Na ogromne brawa zasługuje Marcin Słabowski, jako Neron.

Ach! Jakże wspaniała jest to rola! Jak świetnie uchwycony charakter rzymskiego władcy. Brak pewności siebie, strach przed oceną, zakompleksienie i brak talentu ukryte pod histeryczną maską samouwielbienia, miłości do władzy i nienawiści do innych. To, o co mogłabym się przy tej postaci przyczepić to to, że

momentami ów władca, który powinien budzić w nas obrzydzenie, morderca i uzurpator jest tutaj przerysowany i chwilami może nazbyt zabawny, a wręcz w tej swojej głupkowatości zbyt uroczy. Niemniej jednak to wciąż znakomita rola. Dziękuję!


▪️ Nie mogę nie wspomnieć o Petroniuszu wykreowanym przez Marka Nędzę, który jest absolutnie wyśmienity w tej roli, o trzech potężnych furiach, a w ich rolach znakomitych Marioli Kurnickiej (Furia Niestrudzona), Magdalenie Smuk (Furia Mścicielka) i Aleksandrze Meller (Furia Zawistna). Naprawdę wspaniale Chilona Chilonidesa przypominającego Charliego Chaplina przedstawił Sasza Reznikow, a Adrianna Koss, jako Eunice w swojej balladzie naprawdę porusza serca. Jest w tym tyle emocji, oddania, prawdziwej miłości - niezrozumiałej dla mnie kompletnie, ale tak szczerej, że nie pozostaje nic innego, jak tylko przyjąć ją za pewnik. No i Katarzyna Wojasińska- Richter w roli przebiegłej i bezdusznej Poppei Sabiny – mityczna suka chciałoby się rzec…


▪️ I tutaj po serii zachwytów chciałabym dodać łyżkę dziegciu, bo taką już mam naturę, ale – choć doszukuję się minusów w tej produkcji – znaleźć ich nie mogę. Tak, jest to spektakl niezwykle długi, nawet jak na produkcję musicalową (trwa niemal cztery godziny), przebodźcowuje i zdecydowanie – poprzez swoją złożoność, nie tylko fabularną, ale przede wszystkim inscenizacyjną – wymusza na nas niejako oglądanie go wiele razy, ale nie wyobrażam sobie, by dało się tutaj coś skrócić, poprawić, ulepszyć.


▪️ Żałuję, ze nagrody TONY nie obejmują polskich twórców, bo ta inscenizacji zdecydowanie powinna ją dostać.

„Quo Vadis” jest musicalem wybitnym.



34 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page