Płakałam. Tak, w 1994 roku, kiedy animacja „The Lion King” („Król lew”) weszła do kin, to ja – kilkunastoletnia już wtedy – siedziałam gdzieś po środku sali starego kina w swojej mieścinie i płakałam rzewnymi łzami nad losem zdezorientowanego małego lwiego dziecka, które właśnie straciło ojca.
Ta piękna animacja wytwórni Disney, której scenariusz bazuje na wielkim dziele Szekspira – „Hamlecie” – zdobyła serca dzieci i ich rodziców, że o dziadkach nie wspomnę, bo poza przesympatyczną warstwą wizualną klasycznej animacji, ma w sobie niezwykle dużo mądrości, wzruszeń, humoru oraz…doskonałej muzyki!
Muzykę do piosenek z filmu skomponował sam sir Elton John, a „Circe Of Life” w jego wykonaniu triumfowało na listach przebojów całego świata. Scena otwierająca film i zawierająca właśnie ten utwór uznawana jest do dzisiaj (a od premiery minęło już przecież niemal 30 lat) za jedną z najpiękniejszych scen filmowych w historii kina i nie mówimy tu jedynie o animacjach (kto nie dostaje gęsiej skórki słysząc „Nants ingonyama bagithi baba” niech pierwszy rzuci kamień…). No, ale nie można zapominać, że warstwa muzyczna ‘Króla Lwa” to nie tylko Elton John, ale także m.in. Hanz Zimmer, który zresztą za original score do tego filmu otrzymuje Oscara.
Mamy połowę lat dziewięćdziesiątych, wielki hit kinowy, który zachwyca widzów w każdym wieku i rozbija bank na listach przebojów, a już trzy lata po premierze kinowej powstaje „The Lion King” musical i staje się natychmiast sceniczna legendą, bo – choć pojawia się w momencie, kiedy film jest jeszcze bardzo świeżym zjawiskiem – potrafi zaskoczyć widzów absolutnie olśniewającymi kostiumami oraz muzyka uzupełniającą, która przenosi nas do serca Afryki.
„The Lion King” musical jest wartością sama w sobie, a z punktu widzenia widza teatralnego to jest rzecz rzadka w przypadku adaptacji hitów hollywoodzkich. Przede wszystkim oryginalna muzyka zostaje uzupełniona o cały szereg utworów, które budują klimat afrykański, co – być może – wynikało również z dosyć sporej fali krytyki, która towarzyszyła animacji. Krytyka ta dotyczyła m.in. właśnie braku muzyki etnicznej. Jak podaje oficjalna strona musicalu w nowych kompozycjach, ale także w dialogach (głównie tych wypowiadanych przez Rafiki) wykorzystano aż sześć różnych afrykańskich języków: Swahili, Zulu, Xhosa, Sotho, Tswana, Congolese, a większość obsady stanowiły (i wciąż stanowią) osoby czarnoskóre. Warto tutaj podkreślić, że owa krytyka była nieco przesadzona, tym bardziej, że przy muzyce do animacji również pracował Lebo M, czyli polecony Disneyowi przez samego mistrza Zimmera afrykański producent i kompozytor. Wydaje się zatem, ze wytwórnia dopełniła starań, co do wyboru twórców i konsultacji.
Twórcy musicalu odrobili jednak lekcję i – poza odwróceniem uwagi od lekkiego skandalu, jaki towarzyszył premierze filmu – nadali musicalowi niewiarygodnego klimatu. Podczas spektaklu aż czuje się żar afrykańskiego słońca i rytm sawanny wybijany na prawdziwych afrykańskich bębnach. Naprawdę.
Ale to, co zachwyca chyba jeszcze bardziej to absolutnie niewiarygodne kostiumy. Kiedy podczas otwierającego utwory i podczas pierwszej sceny ze wszystkich stron widowni na scenę schodzą się zwierzęta, które za chwilę pokłonią się Simbie – nie ma osoby, która by nie wstrzymała oddechu z zachwytu. To, że od pierwszego spektaklu minęło już dwadzieścia pięć lat (tak…ćwierć wieku… damn!) nie ma tutaj żadnego znaczenia, bo to niezwykłe połączenie wspaniałej rozrywki, mądrości przesłania i prawdziwej sztuki wciąż działa tak samo.
Projektantką i współtwórczynią imponujących kostiumów, dzięki którym aktorzy w spektaklu w mgnieniu oka zmieniają się w dzikie zwierzęta jest Julie Taymor, czyli reżyserka przedstawienia, która zresztą jest pierwszą w historii kobietą, która otrzymała prestiżową Tony Award za reżyserię musicalu. Taymor pracowała również przy filmie, ale to właśnie przy musicalu rozwinęła skrzydła.
Do tej pory „The Lion King” w jego dwudziestu pięciu odsłonach scenicznych na całym świecie, obejrzało ponad sto milionów widzów. Musical zdobył ponad siedemdziesiąt różnych teatralnych nagród w tym Tony Awards i Olivier Awards i stał się trzecim najdłużej granym spektaklem na Broadwayu.
Serdecznie polecam Wam przesłuchać Original Broadway Cast Recording, a – jeśli macie możliwość – także obejrzenie spektaklu na Broadwayu czy West Endzie. To jest po prostu zjawisko. A ja sama ogromnie żałuję, że odkryłam je dopiero niedawno.
Cudo!
Comentários