Koniec.
Początek.
Stary rok.
Nowy rok.
Tak się składa, że stary rok pożegnałam tytułem symbolicznym niejako, takim, który mówi o biegnącym czasie i tym ciężarze, jaki przynosi ze sobą świadomość, że owego czasu cofnąć się nie da.
▪️ „tik, tik…BUM!” Jonathana Larsona to w ogromnym stopniu autobiograficzna opowieść o żyjącym w Nowym Jorku lat dziewięćdziesiątych artyście, który zmaga się nie tyle z wypaleniem twórczym, co demonami, które podszeptują mu, że niezależnie od tego, jak wiele jeszcze napisze, skomponuje – jego młodość kończy się bezpowrotnie, a wraz z nią kredyt na argument „mam jeszcze czas, by być kimś”. Wzmagające się z każdym dniem uporczywe tykanie zakończone coraz bliższym „bum” rozsadza umysł kompozytora.
▪️ Jon – alter ego samego Larsona - pisze swoje wiekopomne dzieło, a w międzyczasie próbuje bezskutecznie znaleźć rozwiązania dla przyziemnych problemów takich, jak brak pieniędzy, pobudzające w nim poczucie beznadziejności relacje z rodzicami, nieudany, choć nie pozbawiony prawdziwego uczucia związek z dziewczyną i dusząca go rzeczywistość, która zdaje się coraz mocniej naciskać i zmuszać do wyboru pomiędzy sztuką, a prozą życia.
Dla bohatera trzydzieste urodziny są nieodwracalnym momentem końca młodości (tak, jakby młodość miała faktyczne ramy czasowe), ale także punktem wyjścia do analizy własnego położenia, dotychczasowych wzlotów i upadków, sensu trwania w utopijnym scenariuszu, który wydaje się nie mieć szans na ziszczenie. I tym trudniej ogląda się to dzieło mając świadomość tego, jak szybko nastało to upiorne „bum” w przypadku Autora, który zmarł w wieku zaledwie 36 lat…
Jonathan David Larson (ur. 4 lutego 1960 w White Plains, zm. 25 stycznia 1996 w Nowym Jorku) – amerykański kompozytor i dramaturg. Jego najbardziej znane dzieła to musicale – autobiograficzny Tick, Tick… Boom! oraz Rent, którego premiera odbyła się w dniu jego śmierci. Larson otrzymał pośmiertnie trzy nagrody Tony Award i nagrodę Pulitzera w dziedzinie dramatu.
▪️ „tik, tik…BUM!” jest spektaklem o czasie, o naszych przepychankach z nim, o stereotypach i miałkości naszych problemów na tle prawdziwych ludzkich dramatów. To pozbawiony jednoznacznych wniosków tekst, który pozostawia nam ogromne pole do interpretacji, chociażby dlatego, że z pozoru prosta historia Jona możliwa jest do oglądania z trzech pespektyw: widza w wieku Jona, który jest tu i teraz z Jonem i może się z nim zgadzać lub nie, ale z dużym prawdopodobieństwem może się z nim utożsamić najgłębiej; widza młodszego, który wciąż jest w tym uprzywilejowanym z punktu widzenia Jona momencie życia, w którym nadal nie obowiązuje konieczność bycia na szczycie, a jedynie dająca nieskalaną przymusem radość na ten szczyt dążenia oraz widza starszego, dla którego Jona rozterki mogą wydawać się błahe, ale który pełen doświadczeń, których zresztą Larsonowi nigdy nie dane było nabyć, może na rozterki bohatera spojrzeć dojrzalej, z uśmiechem sympatii, ale i melancholii.
Wydaje mi się, że niezwykle trafnym działaniem losu było sprowadzenie tego tytułu na Novą Scene Romy, która swoją kameralnością, ale także rozsadzeniem widowni wspaniale koreluje z powyższym. Patrzenie z różnych perspektyw nadaje temu musicalowi większej warstwowości. Ten symbolizm mnie urzekł, choć oczywiście nie był a żadnym stopniu zamierzony.
▪️ Inscenizacja Teatru Muzycznego ROMA w reżyserii Wojciecha Kępczyńskiego jest bardzo poprawna, efektowna plastycznie, choć nie efekciarska i po raz kolejny okazuje się, że nasi wokaliści to jest światowa półka.
▪️ Na małej przestrzeni Novej Sceny mieści się cały Manhattan i wszelkie jego zakątki, bo scenografia choć minimalistyczna, ma wszystko by ograć każdy z utworów. Niemniej jednak trzeba przyznać, że w kilku momentach zwłaszcza tych, gdzie wchodzi żywiołowa choreografia – przestrzeni tej zaczyna brakować i w ruch sceniczny aktorów wkrada się element ostrożności zabijający naturalną spontaniczność. Drobnostka, ale dla uważnego widza (albo tego w pierwszych rzędach) zaburzająca swobodę wchodzenia w historię, bo czasami ona aż „wbiega” w nas.
▪️ Choreografia i ruch sceniczny to zresztą moim zdaniem najsłabszy element tej inscenizacji, pomijając elementy, które już w samym spektaklu uważam za zbędne, jak chociażby utwór „Słodycz-cukier”, który jest dla mnie jakimś oderwanym od całości wtrętem, którego istnienie w tym spektaklu pojąć nie umiem i nie przekonuje mnie teoria bufora, który miałby spuścić powietrze patosu z całości. Takich wentyli bezpieczeństwa w tekście jest sporo, a od tej słodyczy niestety mdli. Ale wracając do ruchu scenicznego to ten wydaje mi się być zbyt chaotyczny nawet, jak na założenie odegranej spontaniczności. Układ do utworu „Terapia” również nie robi takiego wrażenia, jakie powinien i zastanawiam się, czy odbiór zależny jest od perspektywy, z jakiej się go ogląda (to jest jednak minimalistyczna choreografia oparta na sprawnej synchronizacji drobnych ruchów i wydaje się, że jedynie oglądanie jej z przodu daje 100% satysfakcji), czy po prostu drobne ruchy siedzących aktorów giną i tracą swoją siłę. Wspaniale wygląda ta scena w filmie („tick, tick…BOOM!” z 2021 roku), gdzie choreografię podkręca sprawny montaż. Tutaj się to z jakiegoś powodu nie sprawdza.
▪️ Ja miałam okazje oglądać na scenie Marcina Franca, Piotra Janusza oraz Marię Tyszkiewicz i chyba jedyne, co mogę zarzucić temu zestawowi to to, że z lekkim uśmiechem patrzyłam na odgrywane przez Franca rozterek twórczych Jona, mając jednocześnie świadomość, że jest to jedno z najgorętszych nazwisk polskiego musicalu i prawdopodobnie poczucie pustki twórczej mu nie grozi (mam nadzieję!).
Wokalnie wszyscy są naprawdę świetni. Chociaż oczywistym leaderem tej trójki jest Franc (nikomu nie trzeba udowadniać, że to wokalista nieprzeciętnie utalentowany i nie zaskakuje jego status bożyszcza widowni musicalowej) to solówka Marii Tyszkiewicz po prostu wbija w fotel. W tym spektaklu nie ma wielu momentów do wokalnych popisów, ale jej „Zmysły odzyskaj” nadrabia te braki z nawiązką. Całe trio gra świetnie, chociaż ja osobiście mam trochę problem z niektórymi przerysowaniami drugoplanowych postaci, ale to bardzo subiektywne odczucie. Mnie po prostu te balansujące na granicy kabaretu kreacje wybijały z rytmu wcale nie lekkiej historii.
▪️ Najważniejsze jednak w spektaklu są emocje głównego bohatera, to wszystko, co dzieje się w jego głowie, w duszy i sercu, kiedy zdaje sobie sprawę ze swojej sytuacji, tego, jaki wpływ na niego i jego otoczenie mają konkretne wybory. Bardzo dobrze pokazana jest wewnętrzna walka Jona z przygniatająca go wyimaginowaną mogiłą miałkości i rutyny, jakie rzekomo pragnie zaserwować mu życie. A spod tej grobowej płyty szarej dorosłości wciąż próbują wydostać się kolorowe ideały wyrażone nadal tlącą się wiarą w możliwość odniesienia sukcesu na własnych warunkach. Ale ten spektakl to także pozostali bohaterowie. Susan – dziewczyna Jona, która nie chce już gonić za jego marzeniami i się do nich naginać oraz Michael – najlepszy przyjaciel - który lata temu zamienił marsz głodnych artystów na wyścig wygłodniałych korposzczurów, a którego poukładane życie rozbije śmiertelna choroba. Aktorsko świetnie odegrana jest scena uzmysłowienia sobie przez Jona miałkości jego problemów wobec prawdziwego dramatu z jakim musi zmagać się Michael. Tragizm tego momentu odczuwalny był wręcz namacalnie.
Ścisk pod mostkiem.
Gula w gardle.
▪️ „tik, tik…BUM!” Teatru Muzycznego Roma to interesująca produkcja, ciekawy wybór (dosyć nieoczywisty i pewnie ryzykowny, jak na polski rynek) i dużo emocji. Bardzo dobrze zagrany, jeszcze lepiej zaśpiewany i chociaż nie pozbawiony wad i daleki od ideału – naprawdę daje się lubić. Nie jest to spektakl dla każdego, bo i muzyka niewpadająca w ucho i zdecydowanie niedająca się nucić pod prysznicem i dramatyzm bliższy teatrowi dramatycznemu właśnie niż typowemu musicalowi, ale – patrząc na wypełnioną po brzegi salę – polska widownia musicalowa otwiera się na mniej oczywistych przedstawicieli gatunku. To dobrze.
To bardzo dobrze.
▪️ Jeśli zatem szukacie w teatrze muzycznym emocji innych niż te romantyczne, które przeważają w musicalach (niestety), czegoś poważniejszego, wartego przemyśleń i późniejszych analiz – to ten spektakl może dać Wam dużo satysfakcji. Trzeba jednak pamiętać, że w tym przypadku, bardziej chyba niż w jakimkolwiek innym znanym z polskich scen, odbiór zależny jest bardzo od dotychczasowych doświadczeń widza. One maja tutaj naprawdę kluczowe znaczenie.
Fotografie wykorzystane w artykule zaczerpnięte są z oficjalnej strony Teatru Muzycznego ROMA oraz prywatnej galerii autorki.
Realizatorzy polskiej premiery w Teatrze Muzycznym ROMA:
Reżyseria: Wojciech Kępczynski
Przekład: Michał Wojnarowski
Kierownictwo muzyczne, dyrygent: Jakub Lubowicz
Scenografia i reżyseria światła: Mariusz Napierała
Kostiumy: Anna Waś
Choreografia, asystent reżysera: Agnieszka Brańska
Współpraca reżyserska: Ewa Konstancja Bułhak
Programowanie światła: Michał Mardas, Krzysztof Gantner
Charakteryzacja i fryzury: Anna Stokowska
Asystent kostiumografa: Jagoda Mordak
Nadzór produkcji: Ewa Bara
Comments