Jeśli pamiętacie listy przebojów z końca lat dziewięćdziesiątych to nie możecie nie pamiętać wielkiego hitu „𝘞𝘩𝘦𝘯 𝘠𝘰𝘶 𝘉𝘦𝘭𝘪𝘦𝘷𝘦” śpiewanego przez duet największych ówczesnych diw popkultury - Whitney Houston i Mariah Carey. Dwa potężne głosy, motywujące słowa, a w tle biblijna historia.
Historia 𝘒𝘴𝘪𝘦𝘤𝘪𝘢 𝘌𝘨𝘪𝘱𝘵𝘶.
Historia Mojżesza.
Z Biblią, jak i całą ideą religii jestem raczej na bakier, ale animację DreamWorks (a nie Disneya, jak sądzą niektórzy…) obejrzałam tak, jak oglądałam każdą inną produkcję. To dobrze zrobiony film familijny ze świetną muzyką napisaną przez Stephena Schwartza i Hanza Zimmera - nie dziwi zatem, że zrodził się pomysł na musical bazujący na tym tytule.
Na West End „𝘒𝘴𝘪𝘢𝘻𝘦 𝘌𝘨𝘪𝘱𝘵𝘶” dotarł w 2020 roku. Nieszczęśliwie, po kilkunastu spektaklach, nastąpił ogólnoświatowy lockdown i „𝘛𝘩𝘦 𝘗𝘳𝘪𝘯𝘤𝘦 𝘰𝘧 𝘌𝘨𝘺𝘱𝘵” musiał czekać na lepsze czasy. Pierwsze recenzje - z tego, co słyszałam - nie były przychylne, aczkolwiek tłumy czekające codziennie na spektakle zarówno wczesnym popołudniem, jak i wieczorne zdają się przeczyć teorii, że adaptacja ta nie jest udana.
„𝘛𝘩𝘦 𝘗𝘳𝘪𝘯𝘤𝘦 𝘰𝘧 𝘌𝘨𝘺𝘱𝘵” to jeden z niewielu spektakli, jakie miałam okazję oglądać ostatnio, a które oferują widzowi nie tylko doznania muzyczne, ale także pokaz wybitnej wręcz choreografii, która spełnia po części rolę scenografii. Niespotykane wykorzystanie tancerzy, jako budulca (tańcem budowana jest np rzeka, która unosi małego Mojżesza) to pomysł doskonały i przyćmiewający wszelkie mapowania i projekcje, których w tym spektaklu także nie brakuje. Ale muszę przyznać, że pod względem plastycznym, żadne efekty specjalne (scena śmierci jednego ze strażników, czy spektakularne rozstawienie się morza czarnego pozostają w pamięci na długo) nie stanowią tutaj sztucznego wypełniacza mającego odciągnąć uwagę widza od niedociągnięć fabuły czy innych słabych punktów spektaklu. Zdecydowanie każde wykorzystanie nowych technologii jest tutaj jak najbardziej usprawiedliwione i nie odbiera produkcji klimatu. Muzyka Schwartza jest doskonała i to wcale nie „𝘞𝘩𝘦𝘯 𝘠𝘰𝘶 𝘉𝘦𝘭𝘪𝘦𝘷𝘪𝘦” robi największe wrażenie. Dużo bardziej działają „𝘋𝘦𝘭𝘪𝘷𝘦𝘳 𝘜𝘴” czy „𝘛𝘩𝘦 𝘗𝘭𝘢𝘨𝘶𝘦𝘴”.
Niestety spektakl ma jedną skazę, która psuła mi nieco odbiór pomimo faktu, że większość elementów pasowała do siebie doskonale, a muzyka niosła mnie przez historię. Stroje. Uważam, że kostiumolog/kostiumolożka zdecydowanie popsuli efekt „wow”, bo stroje Egipcjan wyglądały niesamowicie ubogo i jakby były zbieraniną kostiumów z różnych epok na szybko przerabianą na „sugerujące Egipt”. Faraon wyglądał jak generał wojny secesyjnej, a jego żona, jakby właśnie wyszła od Tiffany’ego. Zrozumiałaby zamysł uwspółcześnienia kostiumów, gdyby jakikolwiek zamysł był tutaj wyczuwalny. Ja czułam jedynie lekkie zażenowanie. Nie jest to może element krytyczny dla całości, ale - przy tak ogromnej dbałości o scenografię, choreografię, efekty czy wreszcie muzykę - zupełnie nie zadbać o kostiumy to grzech niewybaczalny.
Pomijając jednak tę kostiumologiczną wpadkę - „𝘛𝘩𝘦 𝘗𝘳𝘪𝘯𝘤𝘦 𝘰𝘧 𝘌𝘨𝘺𝘱𝘵” to doskonała rozrywka nie tylko dla osób, dla których ta historia ważna jest ze względów religijnych. To po prostu wspaniały spektakl dający wiele satysfakcji, nie pozbawiony humoru, muzycznie doskonały i po prostu piękny.
Cieszę się, że seria niefortunnych zdarzeń i covidowych odwołań innych spektakli przywiodła mnie do Dominion Theatre. Nie żałuję ani chwili tam spędzonej.
Comentarios