top of page

MOULIN ROUGE / Al Hirschfeld Theatre w Nowym Jorku

Zaktualizowano: 29 gru 2021

The greatest thing you'll ever learn is just to love and be loved in return.

„Moulin Rouge!” Baza Luhrmanna z 2001 roku, czyli musical oparty na „Traviacie” Giuseppe Verdiego, a co za tym idzie będący niejako współczesną adaptacją „Damy Kameliowej” Aleksandra Dumasa (syna), przypadł do gustu nie tylko widzom, ale i krytykom.


Połączenie ponadczasowej historii miłosnej, za którą kryje się krytyka klasizmu i wykluczenia społecznego z klimatem najsłynniejszego (choć sława ta do najlepszych nie należy) nocnego klubu Paryża przełomu wieków i obudowując ją nowymi aranżacjami znanych hitów muzyki pop/rock sprawiło, że nawet najzagorzalsi przeciwnicy tego gatunku uznali film za niemal arcydzieło.

Nie bez znaczenia była tutaj doskonała obsada, a w szczególności łamiący serca widzek Ewan McGregor, jako uosobienie romantycznego kochanka-poety i Nicole Kidman jako eteryczna i jednocześnie elektryzująca swoją urodą, rozdarta pomiędzy dwoma światami: prawdziwą miłością, a bogactwem, kurtyzana Satine.


Aż dziw, że osadzony w kręgu paryskiej bohemy i mówiący o przygotowaniach do sztuki film Luhrmanna swojej scenicznej adaptacji doczekał się dopiero niemal dwie dekady po premierze filmu. Większość fanów bardzo sceptycznie podeszła do pomysłu wyprodukowania broadwayowskiej wersji kultowego filmu.

Ja miałam szczęście obejrzeć ją na deskach Al Hirschfeld Theatre w 2019 roku i - choć, jak wielu miałam sporo obaw - zakochałam się w sztuce od pierwszego taktu, a nawet trochę wcześniej. Wcześniej, bo w klimat Paryża i nocnego klubu z tamtych lat wprowadzają widzów, już na nieco ponad pół godziny przed spektaklem aktorzy, spacerujący po scenie i widowni, cyrkowcy i tancerze. Ale już sama scenografia wychodząca poza scenę: kręcący się „Czerwony Wiatrak” czy umiejscowiony po prawej stronie sceny w loży ogromny niebieski słoń, pozwalają przenieść się w czasie i rozpocząć spektakl, czując się w pełni, wręcz fizycznie, osadzonym w jego realiach.

Poza scenografią, zachwyca choreografia, bogactwo utworów, wśród których - poza znanymi z filmowego pierwowzoru - usłyszymy również sporo hitów, jakie zawojowały listy przebojów od 2001 roku. Jak na Broadway przystało aktorzy pierwszo~, drugo~ i dalszoplanowi są doskonali, tancerze perfekcyjni, a wokalnie wszyscy oczarowują.

Spektakl zachwycił wszystkich niemal tak, jak dwadzieścia lat temu zachwycił wszystkich film, niestety pandemia zamknęła Broadway na długie miesiące i przyszłość „Moulin Rouge! The Musical” stanęła pod znakiem zapytania. W międzyczasie pierwsza broadwayowska Satine, czyli Karen Olivo - ulubienica amerykańskich fanów musicali - odeszła z produkcji. Na szczęście spektakl właśnie wraca na deski nowojorskiego teatru (w roli Satine wystąpi Natalie Mendoza, a poczynania całej ekipy możecie obserwować na profiluMoulin Rouge The Musical - Broadway), a na otarcie łez dla tych, którzy do NYC mają jednak za daleko: jesienią historia miłości Satine i Christiana pojawi się na West Endzie w Londynie (przygotowania możecie podglądać na tym profilu Moulin Rouge The Musical - London ).


Jeśli miałabym Wam polecić obejrzenie jednego jedynego musicalu na Broadwayu to dzisiaj bez zawahania poleciłabym właśnie tę produkcję. Czy spektakl na West Endzie zachwyci mnie tak samo? Mam nadzieję, że będę mogła Wam o tym donieść w połowie grudnia, kiedy to (nareszcie!) wybieram się do Londynu i zamierzam ponownie zawitać w „Czerwonym Wiatraku”




5 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page