top of page

JESUS CHRIST SUPERSTAR

Zaktualizowano: 1 kwi

▪️ Oświadczenie:

"Poniższą opinią, którą niektórzy zwać będę recenzją, pisząca nie ma zamiaru obrażać niczyich uczuć religijnych oraz musicalowych – uprasza się zatem o zaniechanie biczowania. Jedno ukrzyżowanie w tej historii w zupełności światu wystarczy…"

 

▪️ Boże narodzenie ma swój „Elf. The Musical”, a w okresie wielkanocnym rok w rok zmartwychwstaje „Jesus Christ Superstar”. Twórcy inscenizacji wystawianej w Teatrze Rampa mamili mnie obietnicami mistycznych przeżyć i wyjątkowych doznań. Czy udało im się zachwycić mnie choć trochę?

 

▪️ Ja z musicalem „Jesus Christ Superstar” mam problem już na poziomie materiału źródłowego i bynajmniej nie mam tutaj na myśli rock opery Tima Rice’a i Andrew Lloyda Webbera. Mi chodzi o koncept wpajany mi latami przez religię, bo ja z religią (każdą!) jestem na bakier.

Mit Boga, który pomimo swojej wszechmocy wystawia jedynego syna na zdradę, cierpienie i śmierć w męczarniach, jest dla mnie tyleż samo absurdalny, co okrutny, a wręcz patologiczny. Historia Jezusa będącego pionkiem w rękach ojca – z mojego punktu widzenia ojca-tyrana – boli i złości. Ja nie rozumiem logiki tego mitu, nie jest on dla mnie w żaden sposób budujący, dający nadzieję. Ze wszystkich napawających grozą opowieści religijnych ta chyba budzi we mnie największy niesmak. Nie oceniam jednak tych, którzy wierzą i widzą w tym głębszy sens – każdy ma prawo do własnych przekonań. Tak samo, jak do opinii na temat musicalu. A tutaj też mocno się mijam z wyznawcami „Jezusa”.


▪️ Sam musical jako taki ma dla mnie kilka zasadniczych minusów, choć – od razu to podkreślę – muzykę bardzo lubię i słucham często. Niemniej jednak właśnie ta muzyka kłóci mi się nieco z samą historią, bo przedstawienie mocnej, ciężkiej i drastycznej historii kompozycjami, które poprzez swoją lekkość są niejako jej zupełnym przeciwieństwem, pozostawia mnie w pewnym rozedrganiu: cierpieć z Jezusem, czy jednak bujać się w rytm pop-rockowych piosenek? Bo choć „Jesus Christ Superstar” jest rock operą to ten rock daleki jest od mocnej alternatywy.

Nie grzmi.

Z jednej strony mamy produkcję, która chce pokazać ludzkie oblicze Jezusa, jego strach, zwątpienie, ale także potrzebę bliskości i miłości, a z drugiej jedyna bohaterka, która mogłaby stanowić solidny filar takiej właśnie ludzkiej relacji zostaje napisana niemalże z biblijną nonszalancją. Postać Marii Magdaleny została napisana tak, jak religia (znowu to napiszę: każda!) traktuje kobiety czyli ch*jo…ekhm…bardzo źle. Brakuje mi tutaj siły, mocy, dominanty. Jest nijako i nawet mając na uwadze wysiłki różnych aktorek wcielających się w tę rolę – naprawdę wycisnąć z tego materiały wiele się nie da.


▪️ Inscenizacja proponowana nam przez Jakuba Wociala i Santiago Bello idzie w niespójność jeszcze dalej, bo daje nam interpretację z założenia mroczną i mistyczną – w praktyce jednak dla mnie osobiście przesadzoną i przywołująca na myśl ocierające się o kicz koncerty death metalowe.

Już na wstępie twórcy próbują widza zaintrygować tajemniczym preshow. Widzowie wpuszczani są na salę małymi grupami (wciąż nie wiem dlaczego…), okadzani kadzidłami, a po widowni rozsiane są zakapturzone postacie. Pomiędzy rzędami snuje się „Przeznaczenie”, które nawiązuje z widzami kontakt wzrokowy dla jeszcze mocniejszego efektu. I wszystko to niby fajne, ale jednak banalne i troszkę kiczowate. Zabrakło mi chyba tylko wizerunku kozła i odgryzanych głów nietoperzy…

Przez cały spektakl miałam wrażenie, że twórcy ogromnie starają się przekonać nas, że bierzemy udział w jakimś mistycznym, duchowym widowisku. W oderwaniu od muzyki ten koncept mógłby się doskonale sprawdzić, ale w połączeniu z popowymi kompozycjami Webbera wypada bardziej dziwacznie niż interesująco.

Najgorsze jest to, że pomimo całej - trochę przesadzonej - otoczki, spektakl z mojego punktu widzenia jest wyprany z emocji. Trudno tu o jakieś więzi, jakieś relacje. One niby wynikają z tekstów, dialogów, ale zabrakło mi chemii pomiędzy bohaterami. Zabrakło dramaturgii nawet w budowaniu tak mocnych i proszących się o ogranie postaci jak Judasz. Ten bohater powinien płonąć, a zaledwie się tlił. Zacytuję w tym miejscu jedną z widzek, której wypowiedź zasłyszałam po spektaklu: „Bardzo to było ładne, ale jakieś takie puste”. I chyba nie ujęłabym moich odczuć lepiej.


▪️ Podczas mojego spektaklu miałam też dziwne wrażenie, że wokalnie drugi plan jest znacznie lepszy od pierwszego (doskonały Kuba Szyperski, jako Piotr, świetny Maciej Nerkowski jako Piłat). Jezus i Judasz to niezwykle trudne partie wokalne i momentami miałam wrażenie – zwłaszcza w partii Judasza (Jakub Wocial) - , że więcej tutaj było krzyku i prób zamaskowania niedociągnięć niż czystego śpiewu. Ogromnym problemem też było to, że w większości utworów praktycznie nie byłam w stanie zrozumieć choćby kawałka tekstu. Składam to na karb nagłośnienia, co nie zmienia faktu, że odbiór całości psuło to niemiłosiernie.


▪️ Nie jest jednak tak, że nie dostrzegam w tej produkcji plusów. Może nie kupuję samej koncepcji i odbieram kampanię wokół tego tytułu, jako zbyt mocno napompowany balon, który pęka bardzo szybko, ale doceniam próbę wyjścia poza stricte koncertowy schemat, wprowadzenie własnych elementów, doskonała scenę otwarcia, mimo wszystko robiącą duże wrażenie scenografię, momentami bardzo udaną zabawę światłem i cieniem i ciekawą choreografię, która była chyba jednym z jaśniejszych punktów tej produkcji.

Niestety poza ładnym obrazkiem to nadal tylko przeniesiona na deski teatru historia biblijna pozbawiona indywidualnego rysu, nowej interpretacji zmuszającej do refleksji w kontekście naszych czasów. I niezwykle bawi mnie myśl o tych wszystkich protestach środowisk katolickich przeciwko spektaklowi, bo jestem przekonana, że tak naprawdę to właśnie te środowiska są najwłaściwszą widownią dla opisywanej inscenizacji.

 

▪️ Pomijając jednak wszystko ogromnie szanuję odwagę twórców i podjęcie ryzyka wyprodukowania spektaklu prywatnie, na własna rękę w kraju, w którym takie przedsięwzięcia wiele środowisk stara się zdusić w zarodku. Fanką tego konkretnego spektaklu nie jestem, ale za kolejne produkcje trzymam kciuki, bo wierzę, że koncept Broadway w Polsce ma potencjał.

 

 


12 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page