● Kiedy pisze się o bardzo złych, albo bardzo dobrych spektaklach istnieje niebezpieczeństwo, że emocje wezmą górę i zatraci się obiektywizm. W przypadku recenzji londyńskiego „Dirty Dancing” pozwoliłam sobie na dosyć skrajną krytykę, a tym razem - w odniesieniu do „Grease” Teatru Muzycznego Proscenium - daję sobie zgodę na niepohamowane zachwyty, albowiem tym ludziom, którzy i na scenie i poza nią dają z siebie wszystko, a po premierze płaczą ze wzruszenia – należą się najgłośniejsze brawa.
● „Grease” ma już ponad pół wieku. Pierwsze spektakle tego musicalu opowiadającego o grupie młodzieży z przeciętnej amerykańskiej szkoły średniej, którzy wchodzą w pseudo dorosłość pełną papierosów, szybkich miłości, pierwszego seksu i podsycanej głośna muzyką obyczajowej rebelii, odbyły się na początku lat siedemdziesiątych XX wieku w Chicago, gdzie Jim Jacobs – główny twórca przedstawienia – spełniał swoje wielkie marzenie o stworzeniu spektaklu muzycznego, opartego na nieśmiertelnym rock’n’rollu. Choć musical by dosyć surowy i pozbawiony profesjonalnego sznytu, a historia o amerykańskich nastolatkach banalna – doskonale wpisywał się w komunikację kolejnej już amerykańskiej transformacji obyczajowej, której początki opisywał. I zachwycił. Zachwycił zarówno publikę, jak i nowojorskich producentów, bo już rok po premierze chicagowskiej, „Grease” wskoczyło na deski off-Broadwayu, by za chwilę ustanowić rekord Broadwayu w ilości wystawionych spektakli, a już w 1973 przepłynąć ocean i stać się wielkim hitem West Endu.
Ale gdybyście dzisiaj zobaczyli tamten „Grease” to zapewne bylibyście zaskoczeni i zawiedzeni, bo lista utworów oryginalnego musicalu ewoluowała przez lata i to, czego dzisiaj słuchamy i do czego dzisiaj chodzi nam nóżka na imprezach, nie było częścią pierwszej, scenicznej wersji tytułu.
● Ogromny sukces spektaklu po obu stronach oceanu musiał zaowocować filmową adaptacją i tak też się stało już 1978 roku i to właśnie ta wersja „Grease” – z Johnem Travoltą i Olivią Newton-John oraz wykonywane przez nich zupełnie nowe utwory napisane na potrzeby filmu przez m.in. Barry’ego Gibba, przyczyniły się do międzynarodowego sukcesu produkcji i wyniesienia tytułu na poziom filmu kultowego. Ogromny sukces filmowej adaptacji zmusił twórców teatralnych do uaktualnienia scenicznej wersji o hity, które królowały na listach przebojów i na parkietach. Nikt już bowiem nie chciał oglądać „Grease” bez usłyszenia „You’re the one that I want”, czy uroczego „Hopelessly devoted to you”.
● W roku 2023 „Grease” powraca do Polski i – jak już wspomniałam na początku – powraca w wielkim stylu. Pierwsza produkcja teatru pół-amatorskiego stworzonego przy Fundacji Artystycznej Proscenium – „Little Shop of Horros” - zachwyciła cały musicalowy światek od krytyków po najbardziej wybrednych widzów, którzy przysłowiowe zęby zjedli na spektaklach najlepszych teatrów muzycznych w naszym kraju. To było objawienie, bo nagle, w czasach po pandemicznych, w momencie załamania się całej struktury kulturalnej nie tylko w Polsce ale i na świecie, w chwili, kiedy zawodowcy tracili wiarę w przyszłość teatru – grupa stworzona z pasjonatów, półprofesjonalistów bądź zupełnych amatorów, pokazała spektakl, który porwał publikę. Spektakl doskonale wyprodukowany i perfekcyjnie przygotowany pod każdym względem.
Zupełnie nie dziwi fakt, że na fali tego sukcesu Proscenium postanowiło sięgnąć mocniej, wyżej i dalej. Sięgnąć po „Grease” i stworzyć go na nowo, inscenizując po autorsku, ale bez zbędnego udziwniania, bez niepotrzebnego upolityczniania, aktualizowania i dopasowywania do polskich realiów. Nie. „Grease” Teatru Muzycznego Proscenium to klasyczna inscenizacja, wspaniale uzupełniona o nowe, w pełni zintegrowane z opowieścią pomysły, jak chociażby zupełnie na nowo wymyślona scena z Aniołem Stróżem, która jest niebanalna i po prostu świetna.
● Mamy tutaj do czynienia z ogromną dawką pozytywnej energii, bo – poza niezwykłym talentem - wszyscy wykonawcy dzielą się z widownią także potężna siłą wielkiego serca, jakie wkładają w ten projekt. „Grease” to spektakl z duszą i to się czuje.
● Na szczególne uznanie zasługują układy choreograficzne Agnieszki Brańskiej. Jak przystało na klasyczny musical sceny grupowe zapierają dech w piersiach, a synchronizacja tancerzy wzbudza podziw. A ja muszę zwrócić Waszą uwagę na Dominikę Sobol, czyli musicalową Cha-Chę Digregorio, co do której nie ma absolutnie wątpliwości, że jest zdecydowanie królowa balu. Będziecie jej tańcem zachwyceni.
Ale kiedy mówię, że na szczególna uwagę zasługuje taniec, to już czuję, że trochę kłamię, bo przechodząc do przygotowania wokalnego ekipy znowu ciśnie mi się na usta to samo zdanie. Tak – ci nie w pełni jeszcze profesjonalni wokaliści dają absolutny popis talentu, a ja odnoszę wrażenie, że w mało którym profesjonalnym, zawodowym teatrze ludzie są wokalnie tak zgrani, tak świetnie przygotowani, tak dojrzali emocjonalnie. Duża tutaj zasługa Adrianny Furmanik-Celejewskiej i Anastazji Simińskiej, które czuwały nad przygotowaniem wokalnym całej grupy i kłaniam się nisko obu paniom i całemu zespołowi – nie umyka im bowiem żadne słowo, żadna nuta i żadna emocja towarzysząca bohaterom, a przecież nierzadko podczas spektaklu musza łączyć szarże językowe i wokalne z wymagającymi układami choreograficznymi. Czapki z głów.
● Jakub Cendrowski (Danny) i Magdalena Kusa (Sandy) tworzą wspaniały duet zakochanych, ale jednak mocno zmanipulowanych przez grupy, do których należą nastolatków. Zagubionych i niepewnych, ale otwartych i pełnych nadziei. Wspaniały jest Bartłomiej Szrubarek (Roger / uważajcie na księżyc w pełni! – pójdziecie, zobaczycie, zrozumiecie 😉 ) i jego sceniczna partnerka Angelika Jasińska, której Jan jest urocza, zabawna, stworzona z dystansem, ale i pełną świadomością.
● Moje serce skradli Jędrzej Czerwonogrodzki, który ma absolutnie wszystkie cechy kwalifikujące do stania się bożyszczem tłumów i łamaczem serc niewieścich – wspaniały, głęboki głos (jego „Geased Lightnin” to jest klasa!), talent taneczny oraz aparycję seksownego bad boya (nastolatka we mnie piszczała cały spektakl!) oraz najmłodszy w ekipie, siedemnastoletni, a już cholernie zdolny Jakub Boros (Doody).
Ale tak naprawdę wszyscy na scenie mają szansę stać się Waszymi ulubieńcami, bo – niezależnie, czy to role pierwszo~, drugo~, czy trzecioplanowe – każdy jest tutaj postacią z krwi i kości, każdy jest charakterystyczny i zauważalny. Tutaj nie ma wypełniaczy tła – tutaj są same kolorowe ptaki!
● Niewątpliwie klimatu dopełniają świetne stroje, za które odpowiada Paulina Skowrońska, a także scenografia - scenografia zachwycająca, co zaskakuje, bo przecież przygotowana przy dostępie do mikro budżetu. Tutaj wielkie oklaski dla Antoniusza Dietziusa, Bartłomieja Szrubarka i Mateusza Otłowskiego, którzy wyczarowali małym kosztem naprawdę wspaniałą, bogatą oprawę łącznie z autem wjeżdżającym na scenę!
● Jeśli nie możecie jechać na Broadway – nie martwcie się – wystarczy, że odwiedzicie warszawską Scenę Relax podczas setu najnowszej produkcji Teatru Muzycznego Proscenium, a poczujecie klimat nowojorskich scen, bo to, co nam oferuje reżyser Antoniusz Dietzius wraz ze swoją ekipą, to jest poziom absolutnie światowy.
♥ Teatrze Muzyczny Proscenium - I am hopelessly devoted to you!
Ogromne gratulacje i serdecznie polecam!
Ps. Wspierajcie Teatr Muzyczny Proscenium, bo Oni są warci wszystkich pieniędzy świata! Jeśli macie dychę na zbyciu – wpłaćcie na to konto tytułem „darowizna” – przyczynicie się do rozwoju teatru musicalowego w Polsce. Wspaniałego teatru musicalowego!
65 1140 2004 0000 3602 7980 3353
コメント