Niemiecki ekspresjonizm zawsze był jednym z moich ukochanych nurtów filmowych. „Gabinet Doktora Caligari”, czy „Nosferatu-symfonia grozy” jednocześnie przerażały, intrygowały, ale też i wzbudzały podziw dla umiejętności budowania klimatu tak ograniczonymi środkami wyrazu. Głębokie, czarno-białe obrazy pełne krzywizn, deformacja rzeczywistości i mocny kontrast nadawały wielkim dziełom tego nurtu klimatu grozy, ale i groteskowości świata odbitego w krzywym zwierciadle. Nie dziwi wiec, że wyreżyserowana przez Jurija Murawickiego najnowsza inscenizacja Gogola „komedii w pięciu aktach”, garściami czerpie ze wspomnianego kierunku.
REWIZOR Gogola opowiada o mieszkańcach miasteczka N., którzy - każdy obciążony mniejszymi lub większymi grzeszkami („bo któż by nie wykorzystał okazji, kiedy sama pcha mu się w ręce?”) - przez przypadek, zwykłego hulakę i hazardzistę biorą za rewizora wysłanego z samego Petersburga, by skontrolować ich poczynania. Zaczyna się maskarada uśmiechów, pokłonów, ale i knucia, oszustw i przekupstwa.
Sztuka ta przez uniwersalność tematu rozpasania władzy i wszechobecnej korupcji raz po raz wraca na deski teatrów. Przypomina nam w sposób nie pozbawiony humoru, jak bardzo Świat stoi w miejscu, gdy chodzi o mroczną stronę polityki, ale i człowieczeństwa generalnie. Wydaje się, że dziś, w Polsce, w której władza już nawet nie kryje się z tym, że bazuje na kłamstwie, zastępach nieudaczników, ale i naiwności społeczeństwa, a owo społeczeństwo stacza się na dno moralne, tekst Gogola wybrzmiewa głośniej, mocniej, nad wyraz aktualnie. Bawi, ale jednocześnie zmusza do bolesnej refleksji.
REWIZOR choć napisany na początku XIX wieku dotyka głębokiego kryzysu moralności, jaki zdaje się nie mijać. Co więcej, kiedy kilka, może kilkanaście lat temu oglądałam inną adaptację tej sztuki, wydawała mi się ona dużo bardziej odległa od rzeczywistości niż dzisiaj. Aktualność dzieła Gogola smuci, bo choć w podtytule jest slowo „komedia” to słyszany na widowni śmiech - z każdym aktem coraz ciszej zresztą - podszyty jest niepokojem.
Strach. W sztuce Gogola strachem podszyta jest egzystencja każdej z postaci. Nikt nie ufa nikomu, każdy może być zdrajcą. Zarówno mieszkańcy miasteczka N., jak i Chlestakow uciekają od demonów własnych grzechów, wplatając się jednocześnie w pajęczynę dalszego upadku, jak mucha, która wie, że każdy ruch zaciska siec coraz bardziej, ale nie jest w stanie powstrzymać się przed usilną probą odzyskania wolności, skazując się na smierć.
Adaptacja Teatru Dramatycznego nie idzie na łatwiznę i nie bazuje li tylko na aktualności tekstu. Poza ogromnym ładunkiem polityczno-społecznego moralitetu, strzela w nas całą gamą innych emocji, porażając pięknem brzydoty, estetyką, jaką proponuje w przedstawieniu, pozostawiając nas w osłupieniu. Plastyka, charakteryzacja, scenografia stanowią jasny i niezwykle ważny punkt w inscenizacji Gogola. Wykrzywione twarze odrealnionych bohaterów zdaja się powtarzać nieustannie „zwierciadłu się nie przygaduje, kiedy masz gębę krzywą”. A te krzywe gęby w Dramatycznym są wyjątkowe. Jakby wycięte z groteskowych komiksów, wampiryczne, trochę, jak z Burtona, jak złoczyńcy z DC comics - straszni, a jednocześnie komiczni w swej abstrakcyjności.
Za niebanalne kostiumy i scenografię odpowiada w najnowszej inscenizacji REWIZORA Galya Solodovnikowa, absolwentka Wydziału Scenografii w Central Saint Martins College of Art and Design w Londynie oraz Wydziału Fashion Design w Moskiewskim Państwowym Uniwersytecie Włókiennictwa.
Na szczególną uwagę w obsadzie zasługuje Jakub Szyperski, młody i niezwykle utalentowany aktor od 2017 roku związany Teatrem Dramatycznym. Jego Chlestakow jest lekki, fircykowaty, dziewczęco wręcz delikatny, a jednocześnie niezwykle sprawnie prześlizgujący się pomiędzy kolejnymi kłamstwami. Oniryczny, a zarazem niebywale silny, bezbłędnie wchodzący w każdą przypisaną mu rolę. Szyperski śpiewa, flirtuje, żartuje i zawisa na żyrandolu, a wszystko to idzie w parze z doskonałym aktorstwem, które - choć momentami przerysowane - idealnie wpisuje się w graną przez Niego postać. Ale REWIZOR w całości rewelacyjnym aktorstwem stoi, a na scenie roi się od talentów kilku pokoleń. W zasadzie nie ma tu ani jednej fałszywej nuty. A jeśli o nutach mówimy to nie można zapomnieć o muzyce Louisa Lebee, która jest dopełnieniem rewelacyjnej całości.
Serdecznie polecam!
Comentarios