top of page

CHCIAŁEM BYĆ / Teatr Powszechny w Łodzi

Zdjęcie autora: Kinga ZaborowskaKinga Zaborowska

Zaktualizowano: 29 gru 2021

Parostatkiem w piękny rejs…

11. września 2021 roku prapremierę w Teatr Powszechny w Łodzi miał spektakl inspirowany życiem Krzysztofa Krawczyka „Chciałem być”.

O tym, jak barwną postacią zarówno w kontekście poczynań artystycznych, jak i życia prywatnego był bohater sztuki, nie trzeba chyba nikomu przypominać, a jeśli są tutaj osoby, które o polskim Elvisie Presleyu - jak się o Nim mówiło - wiedzą niewiele, to może to jest właśnie spektakl dla nich?

Sztuka Michała Siegoczyńskiego nie jest jednak tym, czym prawdopodobnie sądzicie, że jest, czyli klasyczną, muzyczna biografią ciekawego artysty. To emocjonalny, wielowątkowy, chaotyczny rollercoaster, w którym kłębi się, jak w kotle wszystko i nic zarazem. To, ze spektakl został zrealizowany na XXVII Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych niech będzie wyznacznikiem tego, czego możemy, a czego nie powinniśmy się po nim spodziewać. Mamy tu bowiem wiele przyjemności, ale sporo również dyskomfortu i emocjonalnego i fizycznego. Dlaczego?

Ta sztuka nie przypomina biografii, jakie znamy ze sceny czy ekranu. Jest sceniczną adaptacją książki/biografii Krzysztofa Krawczyka „Życie, jak wino” i powiedzieć, że czerpie z niej garściami, to jakby nic nie powiedzieć, bo tak naprawdę mamy tutaj nierzadko przeniesione 1:1 całe strony tej pozycji. Tak, opowiada się nam tutaj życie Krawczyka, ale prostej historii tu nie ma. Forma spektaklu, niechronologiczna, mieszająca wątki, trochę myląca, balansująca pomiędzy spektaklem, a czasem tu i teraz, operująca nawet językiem ukierunkowanym na jednoczesne przedstawianie historii w czasie przeszłym, teraźniejszym i przyszłym bliższa jest spotkaniu u Krzyśka na imieninach, kiedy to pomiędzy jednym a drugim kieliszeczkiem wódeczki wpada jakaś anegdota z dawnych lat, a w niej mieszają się miejsca, postaci i emocje. Widz czuje się tutaj, jak gość zaproszony przez Krzysztofa do biesiadnego stołu, przy którym opowiadać nam będzie on sam, ale i Jego przyjaciele i rodzina o nim, o tym, co czuł w danym momencie, będzie wspominał, płakał, śmiał się i śpiewał oczywiście. A zatem zdarza się w spektaklu, że wątki są przekłamane, że jakaś postać pojawia się we wspomnieniu, w którym pojawiać się nie powinna, albo ktoś rzuca: „Krzychu! A pamiętasz swój romans z Disco Polo?” i chociaż „Krzychu” teraz nie chce o tym mówić, to temat wróci.

Za godzinę.

Albo za dwie.

Ja tę formę kupuję, choć nie jest ona łatwa, tym bardziej, ze twórcy nie mają litości i ucinają dramatyczne sekwencje takimi graniczącymi z kabaretem, nie dają się oswoić z jedna emocją, by wywołać natychmiast kolejną, skrajną.


Na ogromne brawa zasługuje odtwórca głównej roli, czyli Mariusz Ostrowski Priv, który świetnie się sprawdza w roli Krawczyka, a ja do tej pory nie wiem, czy to śpiewał Pan Mariusz, czy to był playback. Panie Mariuszu - odpowie Pan?

Natomiast to, co na pewno wymaga zmiany, by spektakl dotarł do większej ilości ludzi to jest jego długość. 3,5h to stanowczo za dużo, biorąc pod uwagę, że nie jest to prosta opowieść okraszona hitami, ale jednak rozedrgana w formie sztuka wymagająca od widza skupienia, jeśli faktycznie chce ja przeżyć. Ale też nie dajmy się zwariować! To jest też produkcja Teatru, który nastawiony jest na komedie i do takiego gatunku można przypisać „Chciałem być”, choć najpełniejsze byłoby "muzyczny komediodramat."

Jak już wspominałam, dla mnie ten sposób przedstawienia historii nie skupiając się na samej historii, ale na pewnych emocjonalnych dominantach, które kształtują bohatera jest jak najbardziej ok, a warto dodać, że i muzyki tu nie brakuje. Nie da się również powiedzieć, czy ta forma jest dobra, czy zła. Ona po prostu jest i albo człowiek ją kupuje, albo nie. Ja kupiłam, choć jakieś 180 minut (nie licząc przerw) siedzenia w teatrze bolało mnie fizycznie (nie dla ludzi o słabych kręgosłupach!).


Podsumowując - ta sztuka jest dokładnym odzwierciedleniem życia swojego bohatera: szalona, chaotyczna momentami, nie dbająca o zasady, nie dająca się zaszufladkować gatunkowo i formalnie. Trochę dzika, trochę kiczowata, melancholijna i zabawna jednocześnie.


I trochę podczas niej buja, jak to podróż parostatkiem, ale suma summarum rejs jest piękny.




6 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

QUO VADIS

ERA ROCKA

Comments


bottom of page